Strona:PL Karel Čapek-Boża męka.pdf/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Baczność! — zawołał Lhota do nieznajomego rybaka — bierze!
— Ach, dziękuję panu! — odpowiedział zagadnięty uprzejmie — czy nie zechciałby pan sobie jej wyciągnąć?
Lhota ześlizgnął się szybko po grobli i ujął kij. Haczyk był pusty. A gdy Lhota ściągnął włosień, zobaczył nagle przymocowaną do haczyka czerwoną tasiemkę.
— Czy daje pan to zamiast glisty? — zapytał zdziwiony.
— Tak! — rzekł rybak ze wstydliwym uśmiechem.
— A złapał pan już coś?
— Nigdy.
Lhota usiadł na grobli, nie wiedząc, czy ma się śmiać, czy złościć.
Jak to można, myślał sobie, jak to wogóle można łowić w ten sposób ryby?
— To też ja nie łowię — odezwał się rybak — tylko tak siedzę z wędką, aby się ludzie nie śmiali, gdy mnie tu widzą.
— Czy pan tutejszy?
— Mieszkam w tym domku, który stoi za nami. Przez wiele przychodzę tutaj lat, bo mi się tu podoba. Ale nie łowię.