Strona:PL Karel Čapek-Boża męka.pdf/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ani wy mnie nie widzicie — przeczył — wasze okna nie zabłysną już dla mnie ani spojrzeniem nieufności, ani spojrzeniem uśmiechniętej zalotności, ani też przeźroczystem spojrzeniem niespodzianki. Chodzę tędy codziennie. Staliśmy się dla siebie obcy. Tak. Za tyle lat!
Różyczka — kołując w roztargnieniu — uciekł do kawiarni, zadowolony, że się zagubić może w ulewie świateł i głosów, że znika w tłumie sam przed sobą, zadowolony, że płoną zwierciadła i brzękają szklanki.
Napisał palcem znak pytania na stole i odkrył na marmurowej płycie zabawne przebiegi żył, sieć przypadku, niezliczone drogi bez celu.
— Odjadę, czy zostanę? Oczy! kto to na mnie patrzy? Dziewczątko! — uśmiechnął się spojrzeniem — czego chcesz?
Śliczne oczy umknęły, uciekły, schowały się pod powieki. Słodko. Ciemno. Nie patrzą się nigdzie. Nic. Blade liczko pod czarnym kapeluszem. Zabawka ze słoniowej kości: dziecięce ręce. Przebierają na kolanie.
To wielkie, czarne — to mamusia. Przegląda mody. Siwe oczy ukradkiem przelatują, uciekają. Ani chwili spokoju. Cudowne są powieki tych oczu — spuszczone powieki.
Cudowny jest smutek. Miłość, Muzyka. Wieczór. Zapytanie i nic.