Strona:PL Karel Čapek-Boża męka.pdf/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Odpocząwszy chwilę, stanął Kwiczała przed drzwiami i radował się: Matys choruje, więc ucieszy się, że przyszedłem. Trochę pohałasuję przy jego łożu, aby się rozweselił.
Dzwonek rozbrzmiał tak przerywanie, że to dotknęło przykro Kwiczałę; zdawało się mu, że dźwięk — gdzieś wewnątrz — przeciera sobie jakby wypłoszoną i ślepą drogę przez zaskrzepłą ciszę.
Z ręką na dzwonku — nadsłuchiwał.
Otworzyła mu stara mateczka w papuciach i szeptem zaprosiła do środka.
Kwiczała szedł na palcach, sam nie wiedząc dlaczego.
Przez otwarte drzwi zobaczył Matysa, leżącego na łóżku, z twarzą zwróconą do ściany. Zdawało się, że śpi.
— Kto to? — zapytał chory obojętnie.
— Pan Kwiczała — wyszeptała staruszka i odeszła.
Matys zwrócił na przyjaciela rozweselone oczy.
— Zacny z ciebie człowiek. Och, to nic nie jest. Tylko zapalenie opłucnej. Jakiś exsudat. Za czternaście dni będę już zdrowy.