Strona:PL Juljusz Verne-20.000 mil podmorskiej żeglugi 321.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyszedłem. Począwszy od tego dnia położenie nasze stało się bardzo drażliwe. Powtórzyłem moją rozmowę towarzyszom.
— Wiemy teraz — rzekł Ned — że nie możemy się niczego spodziewać od tego człowieka. Nautilus zbliża się do Long-Island. Uciekniemy bez względu na pogodę.
Niebo atoli stawało się coraz groźniejsze. Objawiały się oznaki huraganu. Atmosfera robiła się białawą i mleczną. Po rozpostartych na niebie chmurach pierzastych wysuwały się od poziomu kłęby chmur deszczowych. Inne znów chmury mknęły niżej z niezwykłą szybkością. Morze rosło i wzdymało się w podłużne bałwany. Ptaki znikały, z wyjątkiem petreli, zwolenników burzy. Barometr znacznie opadał i wskazywał w powietrzu niezmierne ciśnienie pary. Mieszanina stormglasu rozkładała się pod wpływem przesycającej powietrze elektryczności. Zbliżała się walka żywiołów.
Burza wybuchła w dniu 18-go maja, właśnie kiedy Nautilus płynął na wysokości Long-Island, o kilka mil od przesmyków Nowego Jorku. Mogę opisać tę walkę żywiołów, bo zamiast schronić się przed nią w głębiny, kapitan Nemo przez niepojęty kaprys zapragnął stawić jej czoło na powierzchni morza. Wiatr dął z południo-zachodu. zrazu z szybkością piętnastu metrów na sekundę, która około trzeciej z wieczora wzmogła się do dwudziestu pięciu metrów. Jest to szybkość nawałnic.
Kapitan Nemo, niewzruszony pod uderzeniami wiatru, zajął miejsce na platformie. Kazał przywiązać się do niej wpół ciała, żeby go nie porwały rozhukane, olbrzymie bałwany. Poszedłem za nim i kazałem się także przywiązać, podziwiając jednocześnie i ową burzę i tego niezrównanego człowieka, co jej urągał.
Ogromne szmaty chmur zamiatały wzdęte morze, nurzając się w wodzie. Nie widziałem już ani jednej z owych małych, pośrednich fal, tworzących się w głębi wielkich wklęsłości. Nic oprócz długich, czarnych bałwanów, których grzbiet nawet się nie rozpryskiwał, tak były gęste i zbite. Wysokość ich co chwila wzrastała. Nautilus, raz leżąc na boku, to znowu stercząc jak maszt do góry, zataczał się i kołysał straszliwie.
Około piątej spadł ulewny deszcz, nie uśmierzywszy ani wichru, ani morza. Huragan rozpasał się z szybkością czterdziestu pięciu metrów na sekundę, t. j. blisko czterdzieści mil na godzinę. Przy takiej sile wywraca on domy, wtłacza drzwi, zrywa dachówki, łamie żelazne kraty, demontuje dwudziestoczterofuntowe działa. A jednak Nautilus wśród owej nawałnicy usprawiedliwiał zdanie uczonego inżyniera, że „dobrze zbudowane pudło statku nie potrzebuje nigdy obawiać się morza”. Nie była to opierająca się skała, którąby bałwany te wyrwały z posady — ale stalowe wrzeciono; ulegle i ruchliwe, bez żagli i masztów, urągające bezkarnie wściekłości nawałnicy.
Badałem pilnie rozkiełznane bałwany. Wysokość ich wynosiła