Strona:PL Juljusz Verne-20.000 mil podmorskiej żeglugi 241.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Byłbym pewnie długo jeszcze przyglądał się pięknościom morza i niebios — ale ściany zasunęły się, bo w tej chwili statek dopłynął do lądu, wznoszącego się prostopadle wysoko wgórę. Ciekawa rzecz, jakie będą dalsze jego poruszenia! Poszedłem do siebie, a Nautilus się nie ruszał. Położyłem się z postanowieniem wstania za kilka godzin.
Tymczasem dopiero o ósmej rano przybyłem do salonu. Z manometru widziałem, że Nautilus był na powierzchni a zewnątrz słychać było chodzenie. Nie było jednak słychać ani czuć kołysania się fal wodnych.
Podszedłem do okna. Było odsłonięte, ale zamiast jasnego dnia, jak się spodziewałem, ciemność otaczała statek. Co to znaczy? Czyżby to jeszcze była noc? Bynajmniej! Ani jednej gwiazdy nie mogłem dostrzec — a wreszcie noc nie bywa tak niezmiernie ciemna. Nie wiedziałem, co o tem myśleć, gdy jakiś głos się odezwał:
— To pan, panie profesorze?
— A! to kapitan Nemo — odpowiedziałem gdzie my jesteśmy?
— Pod ziemią, panie profesorze.
— Pod ziemią? A Nautilus jest na wodzie?
— Naturalnie, że na wodzie.
— Nic z tego nic rozumiem.
— Poczekaj pan trochę; zaraz zapalę latarnię, a jeśli pan lubisz widzieć rzeczy jasno, to będziesz zadowolony.
Wyszedłem na platformę i czekałem. Tak było ciemno, żem nie widział nawet kapitana. Jednak, patrząc na zenit, tuż nad moją głową dostrzegłem coś jakby niepewną światłość szarą, rysującą się w jakimś otworze okrągłym. Gdy zapalono latarnię, ów cień jaśniejszy przestał być widzialny.
Olśniony zrazu nagłem błyśnięciem światła elektrycznego, wkrótce zacząłem się rozglądać. Nautilus stał nieruchomy, przy brzegu, tworzącym jakby zatokę. Morze, dźwigające go w tej chwili, było właściwie jeziorem kolistem, mierzącem około dwu mil średnicy, a zatem sześć mil obwodu. Powierzchnia jego, co wskazywał manometr, musiała się znajdować na tej samej wysokości, co powierzchnia morza. Istniało tedy między niemi połączenie. Wysokie ściany, nachylając się od podstawy ku środkowi, tworzyły sklepienie olbrzymiej jakby pieczary, wysokości 500 do 600 metrów, uwieńczone otworem okrągłym, przez który spostrzegłem jasność widocznie światła dziennego.
Przed rozejrzeniem się w szczegółach wnętrza ogromnej jaskini, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, czy ona jest dziełem natury, czy też człowieka, zwróciłem się do kapitana.
— Gdzież jesteśmy? — spytałem.
— W samym środku wygasłego wulkanu — odpowiedział. — Do