Strona:PL Juljusz Verne-20.000 mil podmorskiej żeglugi 113.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się do północnych okolic oceanu Spokojnego, gdzie gatunek jego prawdopodobnie w zupełności zczasem wyginie.
Towarzysz pana kapitana Nemo podniósł zwierzę, przewiesił je przez ramię, następnie wszyscy znów ruszyli w drogę.
Godzinę całą szliśmy po piaszczystej płaszczyźnie, która często wznosiła się mniej niż na dwa metry od powierzchni morza. Widziałem wtedy własny obraz dokładnie odbity, rysujący się naodwrót, tak, że ponad nami widać było taką samą gromadkę, powtarzającą nasze ruchy i gesty, z tą tylko różnicą, że postępowała głową nadół a nogami do góry.
Zauważyłem jeszcze jedno zjawisko: przechodzenie dużych obłoków, szybko się zbierających i jeszcze szybciej się rozpraszających. Ale zastanowiwszy się lepiej, pojąłem, że te mniemane obłoki pochodziły od nierównej gęstości długich fal spodnich, i widziałem białą pianę, zdobiącą połamane wierzchołki bałwanów. Potrafiłem nawet wyśledzić cienie wielkich ptaków, przelatujących nad naszemi głowami; ślizgały się one szybko po powierzchni spienionego morza.
Przy tej sposobności byłem świadkiem jednego z najpiękniejszych strzałów, jaki kiedykolwiek wstrząsnął nerwami myśliwego. Wielki ptak o szerokich skrzydłach, wyraźnie z wody widzialny, szybując, zbliżał się do nas. Towarzysz kapitana Nemo wycelował i strzelił, kiedy ptak był już tylko o kilka metrów od powierzchni morza. Rażone zwierzę padło i ciężarem swym opuściło się aż do stanowiska myśliwego, który też zabrał zaraz swą zdobycz. Był to żaglościg najpiękniejszego gatunku, wspaniały okaz ptaków morskich.
Ten wypadek nie zatrzymał naszego pochodu. Przez dwie godziny szliśmy to po płaszczyznach piaszczystych, to po łąkach morszczyzny nader przykrych do przebywania. Coprawda, umierałem ze zmęczenia, kiedy spostrzegłem światło, rozpraszające ciemność wód w promieniu pół mili. Była to latarnia Nautilusa. Nim upłynie dwadzieścia minut, mieliśmy być na jego pokładzie, a tam spodziewałem się odetchnąć swobodnie, bo zdawało mi się, że mój zbiornik dostarcza mi powietrza bardzo już ubogiego w tlen. Ale nie liczyłem na spotkanie, które opóźniło nieco nasze przybycie.
Pozostałem o jakie dwadzieścia kroków wtyle, kiedy spostrzegłem kapitana Nemo, wracającego nagle ku mnie. Silnie nachylił mię ręką ku ziemi, a jego towarzysz to samo zrobił z Conseilem. Zrazu nie wiedziałem, co myśleć o tym niespodzianym napadzie, ale uspokoiłem się, widząc, że kapitan kładł się koło mnie i nie poruszał się wcale.
Leżałem więc na ziemi, osłonięty krzakiem morszczyzny, kiedy, podniósłszy trochę głowę, spostrzegłem niezmierne masy, przemykające się nad nami i rzucające światło fosforyczne.
Krew zastygła mi w żyłach! Poznałem grożące nam olbrzymie ryby żarłoczne. Była to para strasznych rekinów, o wielkich ogonach,