Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

serca. Tatarzy znikli w obłoku kurzawy, unosząc swoją ofiarę.
Michał siadł na kamieniu przydrożnym, zakrywszy ślepe oczy, głowę ścisnąwszy oburącz.
— Michale! — rzekła Nadja — dokąd zaprowadzę cię teraz.
Podniósł głowę. Był jakoby zdziwiony.
— Do Irkucka! — odparł.
— Główną drogą.
— Tak. Jest pusta, więc bezpieczna. Ci odjechali. Tamci nie prędko nadejdą. Będzie czas w potrzebie zejść na manowce.
I poszli, znowu trzymając się za ręce. Po drodze Nadja rozglądała się z troską. Czy nie leży gdzie trup Mikołaja? A może oszczędzono go dla okrutnej kaźni publicznej w Irkucku?
Doskwierał im głód. Na szczęście w jakimś domu opuszczonym znaleźli suszone mięso i suchary — posilne mimo utraty smaku. Co do wody, nie brakło jej w miejscowości, gdzie szumi tysiąc potoków Angary.
Michał nie mógł widzieć znużenia Nadi. Ale zgadywał je. „Wyczerpana jesteś, biedne dziecko“. — mówił do niej. „Nie!“ — odpowiadała. „Jeżeli nie będziesz w stanie iść dalej, poniosę cię!“ — „Dobrze!“ — zgadzała się.
Szli wciąż, wziąwszy się za ręce. Przechodzili w bród drobne dopływy Oki. Wszędzie była pustynia — wszędzie trupy i ślady pożogi. Wszelako niebezpieczeństwo nie szło przed nimi; czyhało od tyłu, skąd lada chwilę mogły zjawić się wywiadowcze oddziały przeprawiającej się przez Jenisejsk armji Feofara, zaopatrzonej już w przybyłe zgóry rzeki barki. Tedy odpoczywali o ile mogli najkrócej — po sześć godzin na dobę. I Nadja oglądała się często poza siebie.