Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przypadł w gąszczu traw do ziemi. Nadja wybiegła na drogę. Powróciła.
— To kibitka.
— Ilu pasażerów?
— Jeden. Młody człowiek.
Strogow uradował się. Nie chodziło mu o siebie. Gotów był uczepić się kibitki i iść przy niej — to by mu starczyło do pokrzepienia sił. Ale Nadja była wyczerpana. Gdyby dla niej znaleźć miejsce!
Kibitka zwykle zaprzężona jest w trzy konie i mieści trzech pasażerów. Ale tę ciągnął jeden tylko koń, niski, o długiej sierci, rasy sybirskiej. Pasażer widocznie oszczędzał konia. Bo ten szedł drobnym truchtem. Trudno było uwierzyć, że młodzieniec posiadać mógł tyle flegmy, jadąc drogą, którą każdej chwili mogli przeciąć mu Tatarzy.
Był to Rosjanin. Zdawało się, że nadewszystko interesuje się swoim psem, który oparł łeb na jego kolanach.
Ujrzawszy dwoje ludzie, którzy stanęli na jego szlaku, zatrzymał się.
— A wy dokąd? — zwrócił się do Strogowa:
— Do Irkucka.
— Oho, to daleko!... I pieszo!
— Wiem, że daleko... Jednak pieszo?
— A ta panienka — też pieszo?
— To moja siostra... Też pieszo!
— Gołąbku! Wierzaj mi, twoja siostra nie dojdzie.
— Wiem o tem. I błagam — weź ją pan. Ja pobiegnę za kibitką. Nie bój się, nie opóźnisz twej jazdy.
— Nie chcę, panie! Mój brat musi jechać, on jest ślepy.
— Ślepy!? — powtórzył głos wzruszony.
— Tatarzy wypalili mu oczy!