Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


— Idę, Michale!
Poszli. Bliżsi sobie, już nazywali się po imieniu. Nadja, obiegłszy ulice wyludnionej osady, wyżebrała przecież gdzieś nieco czarnego jęczmiennego chleba i miodowego płynu. Nakarmiła go, podając mu jadło kawałkami, napoiła łykami. Niepokoił się, że sobie zostawia skromne resztki, aczkolwiek zapewniała go, że z tej nędznej jałmużny posiliła się również. Oboje nie nasycili się.
I znowu byli w drodze. Młoda dziewczyna opierała się znużeniu. Nie słysząc jej skargi, ani westchnienia — szedł śpiesznie. A jakże marzyć mógł, że ślepy, bez środków, dotrze do Irkucka przed Tatarami? Gdyby nie miał jej przy sobie, musiałby ledz na kamieniu przydrożnym i wyzionąć ducha. Jednak rachował, że w Krasnojarsku odkryje gubernatorowi, kim jest, i zyska, jego pomoc.
Mówili mało, pogrążeni w myślach. Zresztą nie trzeba im było słów do rozumienia się. Czasem, gdy rzekł do niej:
„Mów do mnie, Nadziu!“ — odpowiadała: „Po co?... Myślimy razem.“
Czasem, zdawało się, że serce jej ustawało — traciła dech, ramię jej opadało, krok zwalniał się. Wtedy on zatrzymywał się, kierował oczy na nią, jakby po przez swój mrok pragnął ją dojrzeć. Nabierała tchu. A on znów pociągał ją energicznie.
W tej uciążliwej podróży zdarzyła się okoliczność szczęśliwa. W kilka godzin po wyjściu z Leniłowska, Strogow zapytał.
— Nadziu! czy nikogo niema na drodze?
— Nikogo!
— Jednak wsłuchaj się...
— W istocie jakiś szum.
— Jeżeli to Tatarzy, trzeba się ukryć...