Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pierwszych dniach znajomości Marta ograniczała się w rozmowie z Nadją niemal do tych kilku wyrazów: „Niechaj Bóg ci wynagrodzi to, co uczyniłaś dla mnie, starej!“ Obawiała się mówić więcej, aby nie wydać przed nikim, nawet przed nią, swojej troski matczynej. Nadja pierwsza rozbiła milczenie, dając ulgę wezbranemu sercu opowieścią o swoim szlachetnym opiekunie, Marta rozrzewniła się.
— Mów–że mi jeszcze o tym Mikołaju Korpanowie. Oh, to imię — znam je! Jakże mi jest drogie Czyś pewna, że zwał się Korpanow, córko?
— Czemuż miałby mnie zwodzić?
— Powiadasz, że był nieustraszony.
— O, tak!
Jak mój syn — myślała Marta.
— I silny — i nie tracący głowy w niebezpieczeństwie i czuły zarazem?
— Był dla mnie bratem... siostrą... matką!
— I bronił cię, jak lew?
— Jak lew!
Mój syn! — myślała Sybiraczka.
— A jednak zniósł w Iszymie obelgę?
— Tak! Ala nie potępiaj go! — z drżeniem zawołała Nadja. Wtedy podziwiałam go najbardziej. Ciążył na nim jakiś wielki tajemniczy obowiązek... Był wówczas piękniejszy, niż kiedykolwiek.
— To był mój syn! — wyrwało się z ust starej.
— Twój syn?!
— Czy ci mówił kiedy o matce?
— O, tak!... Kochał ją mocno... Ale powiadał, że mu nie wolno zobaczyć jej, zanim dopełni swojej misji. To był obowiązek honoru i sumienia.
Teraz Marta zrozumiała wszystko. Nie wątpiła więcej, że nie omyliły jej oczy matki i że syn jej, wyrzekając się jej, działał pod musem, który ona