Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po przybyciu do obozu zajął się przedewszystkiem zbadaniem rany Blounta.
— Nic ważnego, drogi kolego. Lekkie zadrapanie ramienia. Wystarczą trzy opatrunki, a rana się zagoi.
— Ale któż je zrobi?
— Ja.
— Pan... jesteś medykiem?
— Wszyscy Francuzi są troszkę medykami.
Rozdarł chustkę, obmył ranę, zabandażował ramię; zręcznością swoją zdumiewał Blounta. Przytem przygadywał:
— Leczę pana zapomocą wody, której cudowną moc lekarze odkryli dopiero po sześciu tysiącach lat, wprowadzając hydroterapję.
— Usłał Blount’owi łoże z liści po drzewem...
— Dziękuję koledze — mówił rozrzewniony Blount.
— Za co?? To samo zrobiłbyś pan ma mojem miejscu...
— Nie wiem — odparł Blount naiwnie.
— Z pewnością! Anglicy są szlachetni...
— Jednak Francuzi...
— Są dobrzy i... głupi! Ale to się rekompensuje przez to, że są... Francuzami. Zresztą nie gadajmy o tem. Wymagasz pan absolutnego wypoczynku.
— Jeżeli nie mogę mówić, to mogę słuchać. Jak pan sądzisz? Czy depesze nasze doszły?
— Z Koływani... z pewnością!
— A pańska kuzynka... w ilu egzemplarzach roznosi pańskie wiadomości? — postawił Blount po raz pierwszy niedyskretne pytanie.
— Ach! ona byłaby niepocieszoną, gdybym mówił panu o niej w chwili, gdy potrzebujesz pan snu.
— Nim zasnę, muszę wiedzieć co pańska kuzynka myśli o inwazji tatarskiej w Syberji.