Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W Syberji, panowie, trzeba potrafić wszystko, potrochu — rzekł skromnie Strogow.
— A i siostrę masz pan nie od parady! — cmoknął francuz. Gdybym był niedźwiedziem...
Ale już Strogow nie słuchał. Biegł przytrzymać spłoszonego konia, który przemknął śród drzew. Dwa inne sprowadził jamszczyk.
Świtało. Burza przeszła. Jamszczyk skrzywił się, że miast jednego, ma zająć się zaprzęgiem do dwóch wehikułów — z których drugi był przytem tylko dwukolnem siedzeniem, służącem jakimś przybłędom. Ale obietnica książęcego napiwku poprawiła mu żywo humor.
O szóstej nad ranem oba wehikuły wjeżdżały na dwór poczty Ekaterynburga.
Pierwszym napotkanym u wrót był zgubiony nocą jamszczyk dziennikarzy. Wyciągnął on zaraz rękę po napiwek. Gdyby się nie usunął, Anglik poczęstowałby go rodzimym boksem. Ale Jolivet pobiegł za nim ze śmiechem i wręczył mu sute napiwne. Powróciwszy, rzekł do zdziwionego kolegi:
— On ma słuszność. Przybył do umówionego celu. To nie jego wina, że nie zdążyliśmy za nim.
— Ja wytoczę proces temu szelmie! — zawył Anglik.
— Procesy w Rosji! Trwają one za długo. Czy słyszałeś, kolego, o procesie tej mamki, która domagała się, aby jej przyznano zgodnie z umową prawo wykarmienia dziecka pewnego magnata...
— Przegrała?
— Nie! wygrała — wtedy, kiedy dziecko było już generałem huzarów!
Wszyscy roześmieli się. A Jolivet odszedłszy na stronę, zapisał sobie notatkę dla encyklopedji.