Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tegoż zdania był i Blount, który zatrzymał się zdziwiony na huk wystrzału. Potem dał się słyszeć ryk — jakaś ciemna masa przemknęła przed nimi.
— Niedźwiedź! Nadja! — zawołał rozpaczliwie Strogow. Już trzymał w ręku kordelas, wyciągnięty z za pasa — zmierzał na szczyt urwiska, pod którem znalazła schronienie Liwonianka. Zjawiał się w porę...
Olbrzymi niedźwiedź, wypłoszony burzą z nory, błąkał się w pobliżu. Zwietrzył konie. Skoczył ku nim na dach tarantasa. Przerażona trójka koni w mig zerwała uprząż. Jamszczyk stracił głowę — z wrzaskiem pobiegł za końmi — utracić je w tej miejscowości było to zginąć. Rozumiała to Nadja — przytomna skorzystała, z rewolweru, który jej zostawił na wszelki wypadek Strogow — zmierzyła za niedźwiedziem, który dopadał jednego z koni. Rozwścieczone, ranne w łeb zwierzę, zwróciło się ku dziewczynie, szukając zakrwawionemi ślepiami swej krzywdzicielki. Szło ku niej, na dwóch łapach, wyprostowane, groźne, wyciągając pazury łap przednich, aby zedrzeć ofierze zwyczajem swoim skórę z głowy. Nadja strzeliła — tym razem chybiła — śmierć była blisko...
Ale ze skały olbrzymim susem skoczył Strogow między nią i niedźwiedzia. Jeden moment — a straszliwy cios noża, pociągniętego po brzuchu zwierzęcia od dołu ku górze, rozpruł je, nie psując drogocennej skóry — według zasad myśliwych Syberji.
— Nie jesteś ranna, Nadziu?! — spytał Strogow.
— Nie, bracie.
Dwaj dziennikarze zbliżyli się do trupa niedźwiedzia.
— Ślicznie pokrajane! — wywodził Blount.
— Do licha! jak na kupca, władasz pan zbyt pięknie nożem — krzyczał zachwycony Jolivet.