Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zjawiającym się na jarmarku, gdzie można było coś sprzedać, kupić i... ukraść.
Cygan stał w niepewności. „Zbliż się.“ — powtórzył ostrzej. „Zbliż się sam!“ — odparł Strogow. W tej chwili rozchyliło się płótno u wyjścia namiotu i na wozie ukazała się ledwo widoczna w zmroku sylwetka kobieca. Odwołała cygana mową, która stanowiła jakąś mieszaninę syberyjskich i mongolskich narzeczy:
— Jeszcze jeden szpieg! Poniechaj go! Chodź wieczerzać. „Papluka“ gotowa.
Strogow uśmiechnął się mimowoli. Przypisywano mu rolę tych, których sam lękał się najbardziej. Cygan odpowiedział:
— Masz słuszność, Sangaro! Zresztą niechaj wietrzą tu, ile zechcą. Nas to nic nie obchodzi, skoro jutro musimy stąd wyjeżdżać.
— Jutro?
— Tak! Sam Ojciec nas wysyła... dokąd oczy poniosą.
Nie nadając wagi treści tej rozmowy dwojga obcych osób, Strogow, odchodząc, pomyślał, że o ile nie chcieli być rozumiani, winni byli uciec się do jakiejś innej mowy, a nie jakiegokolwiek z syberyjskich narzeczy, z któremi osłuchał się od lat dziecinnych.
Przyjrzał się jeszcze ciemnym wodom Wołgi i Oki, zlewającym się tu pod Nowogrodem. W godzinę potem spał twardym snem w gospodzie na łóżku, które każdy zachodowiec uznałby za niemożliwie twarde.
Obudził się nazajutrz o 7 nad ranem. Miał przed sobą pięć godzin wyczekiwania na odjazd — dla niego wiek cały.