Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Co go tak gnało?... Nie krył tego przed sobą. Pędziła go nadzieja spotkania gdzieś wypadkiem na ulicy uroczej Liwonianki. Dręczył się niepokojem o los nieznajomej. Mój Boże! wybrała się sama w taką porę w stepy, w których roiło się od band dzikich Azjatów. Nie mogła nie wiedzieć o niebezpieczeństwie, bo współpodróżni mówili tylko o tem — o buncie i najeździe. Rozumiał, iż on sam odważa się tam jechać, dla Cara i Rosji!... Ale ona dla kogo? dla kogo!... Gubił się w domysłach. „Biedactwo! nigdy nie dotrze do Irkucka!“
Po godzinnem błąkaniu się wśród ulic, zapełnionych z okazji jarmarku wozami i namiotami przyjezdnych, straciwszy nadzieję spotkania nieznajomej — (byłby to traf szczególny, gdyby o tej porze była na ulicy) — przysiadł znużony na jakimś wielkim placu. Nagle w zmierzchu wyrosła za jego ławką jakaś figura, której zbliżenia się na postrzegł. Ktoś ciężko położył rękę na jego ramieniu.
— Co robisz tutaj? — spytał szorstki głos.
Strogow zerwał się.
— Jak widzisz, odpoczywam.
— Masz zamiar spać tutaj całą noc?
— Gdyby mi się tak spodobało!
— Oho!... A nie raczysz się zbliżyć, abym cię zobaczył.?
— Nie widzę potrzeby! — odparł Strogow, cofając się przed zuchwałym natrętem i na wszelki wypadek sięgając za pazuchę po broń.
Bystremi oczyma rozpoznawał, że ma przed sobą cygana. Upewniał go w tem dostrzeżony przezeń teraz z boku drogi wielki wóz z namiotem. — koczownicze pomieszkanie, służące Cyganom, czyli Zingari, mrowiem rozchodzącym się po Rosji, wszędy, gdzie można było zarobić parę kopiejek, i oczywiście tłum-