Strona:PL Juliusz Slowacki - Jan Bielecki 25.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Okna posępne gotyckiéj struktury;
Przez okna księżyc pełnym blaskiem pada,
Cisną się krzewy kwitnące jasminu,
W około stoły z marmuru, bursztynu;
A z ram złoconych nie jedna twarz blada,
Któréj wiekami ściemniały kolory,
Twarz przodków patrzy, smutna, nieruchoma.
Chodził Starosta, krok niepewny, skory,
Za nim się cienie kładły od księżyca;
A gdy na niebo podniósł blade lica,
Na twarzy była zgryzota widoma.

W tłumie biesiadnym nowe słychać wrzaski;
I zbiegł Starosta do sali biesiady,
Zawołał pazia, pomięszany, blady.
— „Paziu mój! paziu! co znaczą te maski?
Prawie połowę zajęli komnaty,
Czoła zakryte i tatarskie szaty....”
— „O Panie! twojéj bojaźni nie dzielę,
To jakaś szlachta zjechała kulikiem.” —
— „Nie są to, paziu! nie są przyjaciele!
Szlachta by zaraz wpadła z hukiem, krzykiem,
Zarazby pełne obległa szklanice,
A oni milczą, kryją tajemnicę....
Paziu, wybiegnij przez drzwi boczne sali,
Niechaj odźwierny.... Lecz cóż to? O Boże!
Zwodowa wieża i zamek się pali!
O zdrada! Bracia, kto mi dopomoże?
Miecz mój i zbroja! prędzéj paziu młody.”

Już nie czas.... Zewsząd tłumne pogan wrogi,
Biegną przez wielkie marmurowe wschody;