Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  115  —

Kiedy chłopiec wdrapywać się począł z kocią zwinnością na śmigły pień, Czarnopióry, bujający gdzieś pod błękitami, ostrzegł Czarnopiórą głośnem krakaniem. Przywarowała kamieniem, ufna w niedostępność swojej napowietrznej twierdzy.
Nigdy jeszcze Janek nie miał tak trudnego gniazda do wybrania. Piął się i obsuwał po śliskim, strzelistym pniu, ale trudności te zaostrzały tylko pragnienie pastuszka, by dotrzeć do gniazda, o którem teraz wiedział już, iż jest tak poszukiwaną przez wszystkich siedzibą czarnopiórych drapieżników. Może marzyły się przytem chłopcu baśniane skarby, które, jak głosiła wieść gminna, nieraz kryły się w gniazdach kruczych?
Zobaczył wreszcie cel swoich zabiegów. Czepiając się konarów, posuwał się teraz szybciej ku górze. Gdy dotarł — Czarnopióra porwała mu się z pod samych rąk. Chwytał teraz broniące się rozpaczliwie, usiłujące wzlecieć kruczęta, jedno po drugiem, wykręcał im szyje i zrzucał z gniazda drgające, łopocące, krwawe strzępy ptaków.