swoich braci, szybkim lotem podążył na ich zew, zwiastujący obfity żer.
Na leśnej polanie przy wygasłem ognisku leżały dwa trupy ludzkie, nad któremi unosiły się, jak szatany, chciwe łupu kruki... Były to ohydne trupy dwóch zbójów, którzy na tem miejscu spożywali ranny posiłek. Trucizna, której do jadła zdołał dodać przezornie i skrycie herszt — działała piorunująco.
Czarna chmura kruków nie przystąpiła jeszcze do uczty. Ten i ów bacznie, ostrożnie zbliżał się do ludzkiej padliny, szarpnął ubraniem i odlatywał na gałąź, i śledził, czy to nie jakaś zasadzka...
Czarnopióry zbliżył się ciekawie do trupa, dziobnął łachman i nagle osłupiał: z łachmanów wytoczył się pierścień drogocenny, lśniąc w słońcu różowym klejnotem...
Kruk nie namyślał się długo. Chwycił skarb i poniósł go co prędzej polami — lasami do gniazda na bezpieczną sosnę. I dołączył go do innych skarbów, gromadzonych i ukrywanych troskliwie śród włosia i pierza, ku radości krucząt i Czarnopiórej...
Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/102
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.