Przejdź do zawartości

Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  97  —

śmierć i przerażenie, a żaden strzał go nie dosięgał. Aż wieść poszła, że to jakieś możne czary. I poczęto lękać się go w całej puszczy, i omijać ostępy, w których rad zalegał.
Dowództwo otoczyło wreszcie Puszczę ochroną. Ocalałe od pogromu ostatki grubego zwierza wzięte zostały pod opiekę. Ucichły strzały w kniei. Ostępy odetchnęły błogim spokojem, i zdawało się już, że straszliwa burza, grożąca zagładą wszystkiemu, co żyje, minęła bezpowrotnie. Nad uśmiechniętą Białowieżą rozpostarła swoje białe skrzydła Zima, a śnieg dziewiczy, jakby żałując swoich dawnych win, zdradzał każdy trop kłusownika...

*

Lecz nadszedł dzień, gdy Puszcza znowu stała się niczyja. A wówczas ciemny chłop rozpoczął doprowadzać do końca dzieło zniszczenia. Wsie całe szły na łowy. Bezustanku teraz brzmiały salwy. Ranny zwierz uchodził w gęstwiny, padał i gnił. Woń trupia napełniła pachnące ost