Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gardem. Był przenikliwym i współczującym obserwatorem, mimo swego tajnego oddalenia od życia — oddalenia różniącego się zasadniczo od skrytego rozbratu Jörgensona z ziemskiemi namiętnościami. Pani Travers byłaby się chętnie podzieliła z d’Alcacerem ciężarem (gdyż był to ciężar) opowieści Lingarda. Ostatecznie przecież nie ona wywołała jego zwierzenia, i ten morski awanturnik, który zjawił się niespodzianie, nie zobowiązał jej do tajemnicy — nawet przez najdalszą aluzję. Nie mówił wcale, że pani Travers jest jedyną osobą, której powierza tę historję.
Nie. Powiedział tylko, że pani Travers jest jedyną osobą, której może tę historję opowiedzieć, jakby nikt inny na świecie nie miał władzy wydobycia z niego tych zwierzeń. Tylko tak należało to rozumieć. Zaiste, pani Travers ulżyłoby niezmiernie, gdyby mogła wszystko d’Alcacerowi powtórzyć. Przyniosłoby to ulgę jej poczuciu, że jest odcięta od świata razem z Lingardem — jak w czterech ścianach romantycznego pałacu, wśród egzotycznej atmosfery. I ulżyłoby to jej pod innym jeszcze względem: podzieliłaby się odpowiedzialnością z kimś zdolnym do zrozumienia sytuacji. A jednak wzdragała się przed tem zwierzeniem wskutek niepojętej powściągliwości — jakby mówiąc o Lingardzie z d’Alcacerem, pozwalała tem samem zajrzeć do własnej duszy. Przejmował ją niepokój nieuchwytny a jednak tak uporczywy, że odczuwała go także, gdy wobec d’Alcacera musiała do Lingarda się zbliżyć i z nim rozmawiać. D’Alcacerowi nie śniło się nawet im przypatrywać lub choćby spoglądać w ich stronę. Ale dlaczego odwracał oczy — czy nie robił tego umyślnie? To byłoby jeszcze przykrzejsze.
— Głupia jestem — szepnęła do siebie pani Tra-