Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

aby się kąpać w niezmiernie przejrzystej sadzawce, osobliwości tego miejsca, rozkoszować się pewnemi owocami, rosnącemi tam w obfitości, i pogrążyć się na jakiś czas w drobiazgowem wykonywaniu ćwiczeń religijnych; ale tak czy owak nieobecność jego w osadzie była faktem pierwszorzędnej wagi. Prawda, że urok długich, bezspornych rządów władcy wciąż działał; ludność zżyła się z niemi oddawna i właśnie dlatego zabrano więźniów odrazu do ostrokołu Belaraba, uznając to za rzecz naturalną. Belarab, choć nieobecny, zawsze jeszcze był silniejszy od obecnego w osadzie Tenggi, którego tajne zamysły nie były lepiej znane, który był jowialny, gadatliwy, otwarty i wojowniczy; nie miał jednak sławy Bożego sługi, znanego z miłosierdzia i skrupulatności w wykonywaniu praktyk religijnych; nie był też synem ojca słynącego ze świętości na całą okolicę. Lecz Belarab, otoczony chwałą ascetyzmu i melancholji, a zarazem mający reputację człowieka wielce surowego (bowiem mąż tak pobożny musi być oczywiście bezlitosnym), Belarab przebywał poza osadą. Jedyną pomyślną stroną jego nieobecności było to, że zabrał z sobą niedawno zaślubioną żonę, ową młodą osobę, o której Jörgenson wspominał w liście do Lingarda, iż zależy jej na wywołaniu bitwy, morderstw i grabieży jachtu; nie powodowała nią jednak wrodzona zatwardziałość serca, tylko poprostu chęć posiadania jedwabi, drogich kamieni oraz innych przedmiotów służących ku ozdobie — chęć bardzo naturalna w kobiecie tak młodej i wyniesionej na tak wysokie stanowisko. Belarab wybrał ją za towarzyszkę swej samotności i Lingard był temu rad. Nie obawiał się jej wpływu na Belaraba. Znał swego człowieka. Żadne słowa, przymilania się, dąsy, urągania czy podszepty