Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z pewnego rodzaju upiorną zawziętością i jakby dla swej własnej satysfakcji. — Do czego to wszystko prowadzi?
— To ja prosiłam, żeby mię kapitan Lingard zabrał — rzekła pani Travers, darząc Jörgensona czarującą słodyczą swego głosu.
— Otóż to właśnie! Do czego to wszystko prowadzi? Czy król Tom nie ma własnego zdania? Co mu się stało? Oszalał! Porzucił swój bryg, choć stu dwudziestu zakamieniałych piratów najgorszego gatunku tkwi po drugiej stronie mielizmy! Czy pani także i o to prosiła? Czy on się oddał w ręce obcej kobiety?
Wyglądało na to, że Jörgenson zadaje sobie samemu to pytanie. Pani Travers zauważyła jego pusty wzrok — jakby mówił tylko do siebie — i poza ziemski brak ożywienia. Dlatego przyszło jej bardzo łatwo powiedzieć mu całą prawdę.
— Nie — rzekła. — To ja jestem zupełnie w jego rękach.
Nie możnaby było odgadnąć, że Jörgenson słyszał choć jedno słowo tego dobitnego oświadczenia, gdyby nie zwrócił się do Lingarda z zapytaniem — ani mniej, ani więcej abstrakcyjnem od wszystkich innych swych powiedzeń.
— Więc dlaczego ją tu przywiozłeś?
— Nie rozumiesz tego. Tak wypada i tak być powinno. Jeden z tych panów jest mężem pani Travers.
— Ach tak — mruknął Jörgenson. — A kto jest fen drugi?
— Mówiłem ci już. Przyjaciel.
— Biedny pan d’Alcacer — odezwała się pani Travers. — Jakiż to pech dla niego, że przyjął nasze za-