Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czoną w przestrzeni i czasie, zatopiła wszechświat jak niszcząca powódź.
Chwilowe opadnięcie bryzy zatrzymało na pewien czas czółenko w sąsiedztwie brygu. Rozwinięty żagiel — niewidzialny — trzepotał lekko i tajemniczo, a łódka wznosząca się i opadająca przy każdym niewidzialnym ruchu fal, spoczywała jak gdyby na żywej piersi. Lingard siedział wyprostowany z ręką na sterze, wyczekujący i niemy. Pani Travers otuliła się szczelnie płaszczem. Wzrok ich sięgał niezmiernie głęboko w bezświetlną pustkę, a jednak byli wciąż jeszcze tak blisko brygu, że żałośliwe skomlenie psa, zmięszane z gniewnym szczękiem łańcucha, dochodziło słabo ich uszu, wywołując niejasne obrazy rozpaczy i wściekłości. Ostre szczeknięcie zakończone żałosnem wyciem — wywołanem jakby przez pojawienie się widm niewidocznych dla ludzi — rozdarło czarną ciszę; zdawało się, że instynkt zwierzęcia, natchnionego przez duszę nocy, wypowiada w rozpaczliwej skardze trwogę przed przyszłością, lęk wobec czającej się śmierci, strach przed widmami. Niedaleko od czółenka brygu Hassim i Immada w swej łódce, puściwszy wolno wiosła, siedzieli — milcząc, w nieprzepartem odrętwieniu, jakby dorywcze podmuchy wiatru wwiały im do serc tchnienie subtelnej trucizny, która niebawem miała o śmierć ich przyprawić.
— Czyś widział oczy białej kobiety? — zawołała dziewczyna. Klasnęła głośno w dłonie, wyciągnęła ramiona ze splecionemi dłońmi i tak trwała. — O Hassimie! Czy widziałeś jej oczy, które jaśnieją pod brwiami jak promienie światła wpadające pod sklepione konary lasu? Jej oczy przebiły mię na wskroś. Zadrżałam na dźwięk jej głosu! Patrzyłam jak szła za nim — i wy-