Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Myślałem o brygu — rzekł łagodnie.
— Pani Travers byłaby na jego pokładzie — odparł Carter.
— Jakto! na pokładzie? Ach tak; na pokładzie brygu. A gdzieżby mogła być? — wyjąkał Lingard.
Carter patrzył na niego w zdumieniu.
— Czy potrafię walczyć! Pan się pyta! — rzekł zwolna. — Niech pan mnie tylko wypróbuje.
— Dobrze! — wykrzyknął Lingard. Opuścił kajutę, wołając na seranga. Cienki, bezdźwięczny głos ozwał się natychmiast: „Jestem, tuanie!“ — i drzwi zatrzasnęły się za Lingardem.
— Czy pani mu wierzy? — spytał szybko Carter.
— A pan mu nie wierzy — dlaczego? — odpowiedziała.
— Nie mogę się w nim połapać. Gdyby to był człowiek innego rodzaju, powiedziałbym że się upił — rzekł Carter. — Poco on się tu wogóle znalazł — razem ze swoim brygiem? Niech mi pani wybaczy moją śmiałość — ale czy pani mu coś obiecała?
— Ja? czy ja mu obiecałam! — wykrzyknęła pani Travers tak gorzko, że Carter zamilkł na chwilę.
— Tem lepiej — rzekł wreszcie. — Niech pierwej pokaże co potrafi, a potem —
— Ma pan! Niech pan to weźmie — rzekł Lingard, który wszedł z powrotem do kajuty, szukając czegoś koło szyi. Carter wyciągnął machinalnie rękę.
— Od czego to? — spytał, patrząc na mały miedziany kluczyk na cienkim łańcuszku.
— Od składu z prochem. Drzwi są w podłodze pod stołem. Człowiek, który ma ten klucz, dowodzi brygiem podczas mojej nieobecności. Serang wie o tem. Trzyma pan życie statku w swoich rękach.