Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gard poszedł do pani Travers i zapytał wręcz, czy nie ma mu nic do powiedzenia; lecz zanim się na to zdecydował, rozległy się głosy niewidzialnych ludzi wysoko na drzewie, donoszące, że mgła rzednie. Wywołało to rozruch, który ogarnął wszystkie cztery strony ostrokołu.
Lingard uczuł powiew na twarzy; nieruchoma mgła zaczęła sunąć nad ostrokołem i nagle ukazała się laguna, oślepiając wzrok błyskami zmarszczonej powierzchni, wśród słabego szumu fal uderzających o wybrzeże. Mnóstwo rąk się podniosło, aby ocienić niecierpliwe oczy i okrzyki zdumienia wydarły się z wielu ust na widok tłumu czółen różnych rozmiarów i kształtów, tkwiących jedno obok drugiego, co sprawiało wrażenie jakby olbrzymiej tratwy opodal kadłuba Emmy. Gwar podnieconych głosów coraz bardziej się wzmagał. Nie było wątpliwości, że Tengga wypłynął na lagunę. Ale co się dzieje z Jörgensonem? Statek wyglądał jak opuszczony przez swego opiekuna i załogę, a tłuszcza przeróżnych łodzi zdawała się obmyślać atak.
Choć Lingard postanowił, że nie dopuści do siebie myśli możliwie najdłużej, nie mógł się jednak uchronić od uczucia zdumienia i trwogi. Co się dzieje z Jörgensonem? Przez chwilę oczekiwał, że bok Emmy pokryje się kłębami dymu, lecz wieki zdawały się upływać, a żaden strzał nie dosięgnął jego uszu.
Łódki bały się widocznie przybić. Trzymały się niezdecydowane w pewnej odległości; ale dlaczego Jörgenson nie położył kresu ich wahaniom przez parę salw muszkietowych — choćby skierowanych w powietrze? Dręcząca niepewność przywołała Lingarda do życia, do zwykłego życia z jego bólem i śmiertelnością; czuł się jak człowiek zbudzony ze snu ciosem w piersi. Co znaczy to