Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

będzie ostatecznie nalegał, aby nas wydano na okrutną śmierć, panie kapitanie.
— Chciał was wydać w ciągu nocy, przed paru godzinami — rzekł Lingard, nie spojrzawszy nawet na d’Alcacera, który podniósł zlekka ręce i zaraz je opuścił. Lingard usiadł na tylnym końcu armaty umieszczonej na morskiej lawecie, tak że górowała nad całą laguną. Skrzyżował ręce na piersiach. D’Alcacer spytał łagodnie:
— A więc odroczono wyrok na nas?
— Nie — rzekł Lingard. — Odroczono wyrok na mnie.
Nastała długa cisza. Szepty ucichły wzdłuż całej linji zbrojnego ostrokołu. Wibracja gongu zamarła. Tylko strażnicy, umieszczeni na najwyższych gałęziach wielkiego drzewa, szeleścili zlekka wśród liści.
— O czem pan myśli, panie kapitanie? — spytał pocichu d’Alcacer. Lingard nie zmienił pozy.
— Usiłuję się przed tem obronić — rzekł takim samym tonem.
— Ale przed czem? przed myślami?
— Tak.
— Czy to jest czas odpowiedni do takich eksperymentów? — spytał d’Alcacer.
— Dlaczego nie? Wyrok na mnie został odroczony. Niech pan do mnie żalu o to nie czuje, panie d’Alcacer.
— Zapewniam pana, że nie czuję. Ale czy to bezpieczne?
— Musi pan się zdać na los szczęścia.
D’Alcacer miał chwilę wewnętrznej walki. Zapytywał siebie czyby nie powiedzieć Lingardowi, że pani Travers przybyła do ostrokołu z jakiemś poleceniem od Jörgensona. Miał już na końcu języka radę, aby Lin-