Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na ramieniu i szepnął coś do ucha. Suche drwa trzaskały w ogniskach; Illanunowie spali, gotowali, gwarzyli, ale z bronią w ręku. Jeden czy dwóch zbrojnych ludzi podeszło, aby gapić się na więźniów i powróciło znów do ognia. Dwaj biali opuścili się na ziemię naprzeciw Damana. Ubrania ich były zbrukane, we włosach mieli piasek. Wysoki człowiek zgubił kapelusz; szkło w oku krępego bardzo błyszczało; plecy jego były pokryte błotem, a jeden z rękawów kurtki rozdarty aż do łokcia.
Hassim zobaczył to wszystko i cofnął się później niepostrzeżenie na brzeg, gdzie Immada czekała na niego w czółnie gotowem do odjazdu. Illanunowie, ufając morzu, strzegli bardzo niedbale swych więźniów i Hassim twierdził, że byłoby się dało białych uprowadzić, gdyby się tylko mógł z nimi porozumieć. Ale nie pojęliby jego znaków, a tembardziej słów. Naradzał się z siostrą. Immada szeptała smutno; u ich stóp fale rozpryskiwały się z ponurym szumem nie głośniejszym od ich szeptu.
Lojalność Hassima była niezachwiana, ale prowadziła go teraz nie w jasne światło nadziei, lecz w głęboki cień zwątpienia. Chciał zebrać informacje dla swego przyjaciela, który jest taki potężny i który może potrafi być stałym. Gdy, poprzedzając Immadę, zbliżył się znów do obozu — tym razem jawnie — ich ukazanie się nikogo tak dalece nie zaskoczyło. Wodzowie Illanunów wiedzieli dobrze, że mają walczyć — jeśli taką jest wola Boga — za radżę z Wajo i że ten radża przebywa na mieliznach, wyglądając białego człowieka, który posiada wielkie bogactwa i zapas broni, i który jest jego sługą. Daman jeden jedyny zdawał sobie sprawę z ich istotnego stosunku; powitał gości z nie-