Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cyś ludzie nadchodzą“. Wstał z ziemi. Światło było mętne, powietrze pełne mgły; Lingard zaczął stopniowo rozróżniać kształty nad głową i u swych stóp: drzewa, domy, ludzi śpiących na ziemi. Nie poznawał ich. To była tylko okrutna zmiana snu. Któż może wiedzieć co jest rzeczywistem na tym świecie? Rozglądał się oszołomiony; był wciąż pijany potężnym napojem zapomnienia, który zdobył dla siebie. Tak, ale to ona pozwoliła mu czarę pochwycić. Spojrzał na kobietę siedzącą na ławce. Nie drgnęła. Trwała nieruchomo w tej samej pozie przez wiele godzin, darząc go na jawie snem nieskończenie kojącym, niezmiernem szczęściem bez dźwięku i ruchu, bez myśli, bez wesela; szczęściem pełnem niesłychanej błogości — jak marzenie obejmujące świat cały, marzenie przeniknięte smutkiem i pachnące miłością. Nie poruszyła się wcale przez długie godziny.
— Jesteś najhojniejszą z kobiet — rzekł. Pochylił się nad nią. Patrzyła szeroko rozwartemi oczyma. Wargi jej były zimne. To go nie zdziwiło. Wyprostował się i stał u jej boku. Żar przepala wszystko, ale ona ze swemi zimnemi wargami wydała mu się niezniszczalną — i może nieśmiertelną!
Nachylił się znów, lecz tym razem ucałował tylko frendzlę jej szarfy. Potem odwrócił się i ruszył na spotkanie trzech ludzi, którzy pojawili się za rogiem chaty mieszczącej jeńców i szli ku niemu miarowemi krokami. Zażądali aby się stawił w izbie obrad. Belarab już nie spał.
Posłowie wyrazili zadowolenie iż biały czuwa, ponieważ Belarab pragnął udzielić mu natychmiast wiadomości pierwszorzędnej wagi. Wydało się Lingardowi, że nie spał już od niepamiętnych czasów. Ale tego,