Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

garda, oparł się grzbietem o gródź wykładaną satynowem drzewem i splótł ręce między kolanami, wznosząc stare oczy o czujnym, życzliwym wyrazie ku twarzy białego człowieka.
— Wasubie, teraz wiesz już wszystko. Czy oprócz Dżaffira nie został nikt przy życiu? Czy wszyscy zginęli?
— Obyś żył wiecznie! — odrzekł Wasub.
— Zginęli wszyscy! — wyszeptał Lingard ze zgrozą, a Wasub skinął zlekka głową po dwakroć. Jego załamujący się głos brzmiał żałośnie.
— To wszystko prawda! Wszystko prawda! Zostałeś sam, tuanie — zostałeś sam jeden!
— Takie było ich przeznaczenie — rzekł wreszcie Lingard z wymuszonym spokojem. — Ale czy ci Dżaffir powiedział, jak to nieszczęście się stało? Jakim sposobem ocalał — abyś go znalazł?
— Pan jego kazał mu wyruszyć — a on usłuchał — zaczął Wasub i utkwił wzrok w suficie, mówiąc zaledwie dość głośno, by Lingard mógł go usłyszeć. A kapitan, pochylony naprzód na krześle, wzdrygał się w duchu przed każdem słowem, które go dochodziło, a jednak za nic w świecie nie byłby żadnego opuścił.

Ta katastrofa spadła mu na głowę jak grom z błękitu, o wczesnej porannej godzinie dnia poprzedniego. Z brzaskiem Belarab posłał po Lingarda, aby prowadzić dalej rozpoczętą rozmowę.
Lingard poczuł nagle, że pani Travers usuwa rękę z jego głowy. Przywołał go do przytomności jej głos, szepczący poufnie do ucha: „Niech pan wstanie. Ja-