Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Stare oczy Jörgensona błądziły wśród połysków i mroków wielkiej tafli wody między „Emmą“ a tym wrogim brzegiem; nagle wydało mu się, że rozróżnia płynący cień, charakterystyczny kształt człowieka siedzącego w drobnem czółenku.
— O! Ya! Człowieku! — zawołał. — Czego chcesz? — Inne oczy odkryły również ów cień. Ciche szepty podniosły się na pokładzie Emmy. — Jeśli nie odezwiesz się natychmiast, strzelę! — krzyknął dziko Jörgenson.
— Nie strzelaj, biały mężu — odparł pływający cień, cedząc uroczyście wyrazy. — Jestem posłańcem niosącym przyjazne słowa. Słowa wodza. Przybywam od Tenggi.
— Nie tak dawno trafiła w nasz statek kula — także od Tenggi — rzekł Jörgenson.
— To był przypadek — protestował głos z laguny. — Cóżby to mogło być innego? Czy jest wojna między tobą a Tenggą? Przecież jej niema. O biały mężu! Tengga pragnie tylko długiej z tobą rozmowy. Wysłał mnie, prosząc abyś przybył na brzeg.
Na te słowa lęk pewien przejął serce Jörgensona. To zaproszenie znaczyło, że Lingard nic nie przedsięwziął. Czy Tom śpi, czy zwarjował?
— Przedmiotem rozmowy ma być pokój — oświadczył z naciskiem cień, który podpłynął już znacznie bliżej do kadłuba.
— Nie do mnie należy rozmawiać z wielkimi wodzami — odparł ostrożnie Jörgenson.
— Lecz Tengga jest twoim przyjacielem — dowodził nocny goniec. — A przy jego ognisku zasiadają także i inni przyjaciele — twoi przyjaciele, radża Hassim i księżniczka Immada, którzy zasyłają ci pozdro-