Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nic wspólnego. Naprawdę bardzo obowiązujące. Biada temu albo tej, która je zerwie. Natychmiast po opuszczeniu korowodu gubią się.
Lingard odwrócił bystro głowę i zobaczył, że d’Alcacer patrzy na niego z głęboką uwagą.
— Gubią się w labiryncie — ciągnął spokojnie d’Alcacer. — Wędrują po nim, rozpaczając nad sobą. Zadrżałbym, gdyby komuś z mych bliskich miał przypaść podobny los. Czy pan wie, panie kapitanie, jaki jest koniec ludzi zbłąkanych w labiryncie? — ciągnął, trzymając Lingarda pod swym spokojnym wzrokiem. — Nie?... Więc panu powiem. Kończą na tem, że nienawidzą samych siebie i umierają w rozczarowaniu i rozpaczy.
D’Alcacer położył lekko kojącą dłoń na ramieniu Lingarda, jakby lękając się siły tych słów. Lecz Lingard patrzył ciągle w węgle żarzące się u jego stóp i pozostał nieczułym na przyjazne dotknięcie. A jednak d’Alcacer nie mógł przypuszczać, że go Lingard nie słyszał. D’Alcacer skrzyżował ramiona na piersiach.
— Nie wiem doprawdy, dlaczego mówię panu to wszystko — rzekł jakby się usprawiedliwiając. — Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem panu myśleć.
— Nie mogę myśleć o niczem — oświadczył niespodzianie Lingard. — Wiem tylko, że pański głos był przyjazny; a pozatem —
— Trzeba jakoś przepędzić taką noc jak dzisiejsza — rzekł d’Alcacer. — Nawet gwiazdy jak gdyby się ociągały w swym biegu. Ludzie wierzą, iż tonący człowiek musi nieodparcie przejrzeć całe swe życie. Poczułem właśnie, że dno usunęło mi się z pod nóg, i to co mówiłem dotyczy moich własnych przeżyć. Jestem pewien, że pan mi wybaczy. Wszystko co po-