Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czasu do czasu. Zapuścił się w najtajniejsze głębie swej istoty, a potem spojrzał na nocne niebo. Jako podróżnik i sportowiec, spoglądał dawniej często na gwiazdy, sprawdzając jak czas się posuwa. Posuwał się dziś bardzo powoli. D’Alcacer wyjął papierosa, zamknął z trzaskiem papierośnicę, pochylił się nad żarem ogniska. Potem wyprostował się i wypuścił przejrzystą chmurę dymu. Człowiek u jego boku, siedzący z pochyloną głową i rękoma obejmującemi kolana, wyglądał jak symbol posępnej medytacji. Takie pozy spotyka się czasem na rzeźbach starożytnych nagrobków. D’Alcacer zaczął znów mówić:
— Ona jest typową kobietą, a jednak należy do tych, których po wszystkie czasy bardzo jest mało na świecie. Nie dlatego aby były czemś bardzo rządkiem, ale dlatego, że na szczytach mało jest miejsca. Takie kobiety są tęczowemi blaskami na twardej i ciemnej powierzchni ziemi. Albowiem świat jest twardy, panie kapitanie, zarówno w tem co pamięta, jak i w tem co zapomina. Dla takich kobiet właśnie ludzie się trudzą na ziemi i pod ziemią; dla nich artyści wszelkiego rodzaju przyzywają natchnienia.
Lingard zdawał się nie słyszeć ani słowa. Broda jego wspierała się o piersi. D’Alcacer ocenił długość swego papierosa i ciągnął równym głosem, z którego przebijał pewien smutek.
— Tak, jest ich niewiele. A jednak są wszystkiem. Ozdabiają nasze życie. Są wdzięcznemi postaciami na tle szarej ściany, leżącej po tej stronie naszego wspólnego grobu. Wiodą coś nakształt obrzędowego tańca, który większość z nas postanowiła brać na serjo. Jest to postanowienie bardzo obowiązujące, a szczerość i dobra wiara, i honor nie mają z niem