Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ej głos, zamknięty w ciemnościach kajuty — aby odszedł i nie męczył jej więcej. Ale duch kapitana Jörgensona niełatwo poddawał się egzorcyzmom. I on był też tylko głosem w ciemnościach nazewnątrz domku — nieubłaganym głosem, nalegającym aby wyszła na pokład i wysłuchała go. Znalazł wreszcie słowa, które do niej trafiły.
— Chcę pani powiedzieć coś o Tomie. Pani mu przecież dobrze życzy, nieprawdaż?
Nie mogła już teraz odmówić wyjścia na pokład, a znalazłszy się tam, wysłuchała cierpliwie tego białego ducha, który mruczał i szeptał nad jej spuszczoną głową.
— Zdaje mi się, panie kapitanie — odezwała się gdy zamilkł — że pan sobie poprostu ze mnie żartuje. Po pańskiem zachowaniu dziś rano nie chcę z panem wcale mówić.
— Mam czółno dla pani — mruknął Jörgenson.
— Pan ma teraz coś innego na widoku — odcięła się żywo pani Travers. — Ale pan nie chce mi tego wyjawić. O co panu chodzi?
— O dobro Toma.
— Czy pan jest naprawdę jego przyjacielem?
— Przywiózł mię tutaj. Pani to wie. Opowiadał pani wiele rzeczy.
— Tak. Ale zapytuję siebie, czy pan jest zdolny do tego aby być czyimś przyjacielem.
— Pani siebie zapytuje! — powtórzył Jörgenson, bardzo spokojny i nasępiony. — Jeśli ja nie jestem jego przyjacielem, to chciałbym wiedzieć, kto nim jest.
Pani Travers spytała szybko:
— Co ma znaczyć ten pierścień? Co to za pierścień?