bowiem na to, że niema wyjścia z sytuacji. A Lingard nie dowie się oczywiście o pojmaniu Hassima i Immady, gdyż pierścień nie dosięgnie go wcale — pierścień, który umie opowiedzieć swoją historję. Nie, Lingard nic się nie dowie. Nie dowie się nic o ludziach znajdujących się poza ostrokołem Belaraba, póki nie nadejdzie koniec — wszystko jedno jaki — dla tych osób żyjących ludzkiem życiem. Czy dla Lingarda byłoby lepiej wiedzieć, czy nie — tego Jörgenson rozstrzygnąć nie umiał. Przyznał samemu sobie, że oto jest coś, na co on, Jörgenson, nie umie dać odpowiedzi. Wszystkie możliwości były wątpliwe, niepewne, jak wogóle rzeczy odnoszące się do życia. Dopiero zwróciwszy się na chwilę myślą do siebie samego, Jörgenson poczuł, że wątpliwości go opuszczają. Wiedział naturalnie, co ma zrobić.
Na chudem, ukrytem w mroku obliczu Jörgensona nie poruszył się żaden rys, nie drgnął żaden muskuł, gdy stary marynarz schodził z kolei z okratowania i szedł na rufę wzdłuż pokładu Emmy. Jego wyblakłe oczy, co napatrzyły się tylu rzeczom, nie usiłowały przeniknąć nocy i nie rzuciły ani jednego spojrzenia na niemych, czuwających ludzi, o których się otarł. Gdyby mu nagle błyśnięto w twarz światłem, byłby się wydał człowiekiem wędrującym przez sen: lunatykiem pogrążonym w wieczystem uśpieniu. Pani Travers usłyszała jego kroki wzdłuż ściany domku. Usłyszała je — i opuściła znów głowę na nagie ramiona, zarzucone na niewielki pulpit, przed którym siedziała.
Jörgenson, stojąc przy poręczy, zauważył słabą, czerwonawą jasność w masywnej czerni dalszego brzegu. Notował fakty szybko, pobieżnie, niedbale, jako objawy
Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/200
Wygląd
Ta strona została skorygowana.