Przypłynął po niej lekki powiew, i Dżaffir, stojący u brzegu w oczekiwaniu na czółno, wzdrygnął się zlekka.
W tej samej chwili Carter, wyczerpany trzydziestogodzinną znojną pracą na czele białych i Malajów przy ściąganiu statku z mielizny, osunął się na leżak pani Travers na pokładzie jachtu Hermit i rzekł do wiernego Wasuba: „Pamiętaj, stary, postawić dobrą wachtę dziś w nocy“ — poczem spojrzał z zadowoleniem na zachodzące słońce i usnął.
Na przodzie Emmy nad piętą bukszprytu wznosiło się wysokie okratowanie, skąd oko mogło ogarnąć całą przestrzeń pokładu i dostrzec każdy ruch załogi. Miejsce to było zabezpieczone od podsłuchujących, choć naturalnie widoczne ze wszystkich stron. Słońce zaszło włanie — w tej samej chwili gdy Carter odczuwał najżywsze zadowolenie — a Jörgenson i Dżaffir usiedli obok siebie na okratowaniu i — widzialni lecz niedostępni, imponujący i tajemniczy — zaczęli pocichu rozmawiać.
Każdy ze zbiegów z Wajo, obecnych na pokładzie Emmy, czuł, że zbliża się chwila decydująca. Byli przygotowani na wszystko i serca ich biły spokojnie. Wszyscy ci straceńcy, gotowi na walkę i śmierć, nie troszczyli się o to, jak będą żyć lub umierać. Z panią Travers było inaczej. Zamknęła się w domku na pokładzie i dręczyła się strasznie temi samemi zagadnieniami,