Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Travers z tego stanu. Usiadła; bolały ją wszystkie członki i była zziębnięta.
Jörgenson powtórzył za drzwiami z bezdusznym uporem:
— Czy pani nie ma tam zegarka Króla Toma?
Pani Travers dźwignęła się z podłogi. Zachwiała się, chwytając rękami powietrze i natrafiła na oparcie fotela.
— Kto tam?
Chciała także zapytać: „Gdzie jestem?“ ale uprzytomniła sobie wszystko i odrazu stała się pastwą tej dojmującej zgrozy, która drzemała przez parę godzin w jej zesztywniałem ciele wyciągniętem na podłodze.
— Która godzina? — wyjąkała.
— Świta — wyrzekł niewzruszony głos u drzwi. Zdawało jej się, że to jest słowo, na którego dźwięk serce upadłoby z trwogi w każdym człowieku. Świta! Stała w przerażeniu. A bezdźwięczny głos za drzwiami nalegał.
— Pani musi tam mieć zegarek Toma!
— Nie widziałam go! — krzyknęła, jakby dręczona przez senną zmorę.
— Niech pani zajrzy do pulpitu. Gdy pani otworzy okiennicę, to pani zobaczy.
Pani Travers zdała sobie sprawę, że głęboki mrok panuje w kajucie. Jörgenson usłyszał przez drzwi iż się potknęła. Po chwili kobiecy głos, który uderzył nawet Jörgensona swym dziwnym dźwiękiem, odezwał się cicho:
— Mam go. Stoi.
— To nic. Nie chodzi mi o godzinę. Powinien być przy nim kluczyk. Czy go tam gdzie niema?
— Jest przymocowany do zegarka — odpowiedział