Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zdążyła już wejść. Widział, że jest poruszona. Zdawało się że brakuje jej tchu, że nie jest w stanie przemówić.
— Czy nie lepiejby zamknąć drzwi? — poddał d’Alcacer.
— Kapitan Lingard idzie za mną — szepnęła do niego. — Już się zdecydował.
— To doskonale — rzekł spokojnie d’Alcacer. — Wnoszę stąd, że coś usłyszymy.
— Usłyszy pan wszystko ode mnie — wyszeptała pani Travers.
— Ach tak! — zawołał d’Alcacer bardzo cicho.
Przez ten czas Lingard wszedł również do klatki, a pomosty Emmy zaroiły się postaciami. Słychać było także głos Jörgensona wydającego rozkazy. Prawie przez całą minutę czworo ludzi wewnątrz klatki nawet nie drgnęło. Cień Malaja na przejściu rzekł nagle: „Sudah, tuan”, a Lingard szepnął: „Gotowe, proszę pani“.
Edyta chwyciła d’Alcacera za ramię i zaprowadziła go w kąt najdalszy od miejsca, gdzie stało łóżko pana Traversa, Lingard zaś zajął się tymczasem podkręceniem knota u latarni, jakby nagle przyszło mu na myśl, że cokolwiek będzie się działo, nie powinno się dziać w ciemności. Pan Travers odwrócił tylko głowę i spojrzał przez ramię.
— Zaraz, proszę pani — rzekł d’Alcacer pocichu, uśmiechając się na widok poruszenia pani Travers. — Zanim mi pani coś powie, pozwoli mi pani zapytać, czy się pani zdecydowała? — Zobaczył ze zdumieniem, że oczy jej się rozszerzyły. Czy z oburzenia? Cisza pełna jakby podejrzeń zapadła między dwojgiem tych ludzi. D’Alcacer rzekł, tłumacząc się: — Może