Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mogło zdawać. Moje przyzwyczajenia są wynikiem ścisłej metody. Musiałem swoje życie systematycznie uporządkować. Pan wie bardzo dobrze, że bez ścisłej metody nie byłbym mógł dać sobie rady ze swoją pracą i nie starczyłoby mi czasu na obowiązki towarzyskie, które mają naturalnie bardzo wielkie znaczenie. Mogę powiedzieć że jeśli chodzi o stronę materjalną, systematyczność była podstawą mego powodzenia w życiu publicznem. Mój dzień nie zawierał nigdy pustych chwil. A teraz!... — Rozejrzał się po klatce... — Gdzie moja żona?
— Rozmawiałem z nią przed chwilą — odrzekł d’Alcacer. — Nie wiem, która godzina. Mój zegarek został na jachcie; ale wcale jeszcze nie jest późno.
Pan Travers odrzucił z niezwykłą porywczością okrywające go bawełniane prześcieradło. Zapiął pośpiesznie kurtkę, którą rozpiął był przed położeniem się, i właśnie w chwili gdy d’Alcacer oczekiwał, że spuści gwałtownie nogi na podłogę, opadł znów na poduszki i leżał bez ruchu.
D’Alcacer czekał przez chwilę, potem zaczął chodzić miarowo po klatce. Przeszedłszy się parę razy, zatrzymał się i rzekł łagodnie:
— Obawiam się, że pan niebardzo dobrze się czuje.
— Nie wiem wcale, co to choroba — odrzekł głos z poduszki ku wielkiej uldze d’Alcacera, który się faktycznie odpowiedzi nie spodziewał. — Dobre zdrowie, to wielka pomoc w życiu publicznem. Choroba może narazić człowieka na to, że się straci jakąś jedyną sposobność. Nie chorowałem nigdy.
Wszystko to było wypowiedziane stłumionym głosem, jakby pan Travers mówił z twarzą ukrytą w poduszce, D’Alcacer zaczął znów chodzić.