Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niejszej cząsteczki jej myśli! Żądał wszystkiego dla siebie. Gdy widział, że myśl pani Travers odwraca się od niego na chwilę — ogarniał go gniew, wydawało mu się to klęską.
Po odejściu pani Travers d’Alcacer rozważał ze zdziwieniem rozkazujący ton Lingarda. Okoliczność ta wydała się ważną temu obserwatorowi, wrażliwemu na wszelkie odcienie. „To poprostu nerwy“ — powiedział sobie. „Ten człowiek jest przemęczony. Musiało coś nim wstrząsnąć“. Ale co? — dziwił się w dalszym ciągu. Wśród zastoju i naprężonego oczekiwania tych dni najlżejsze drgnięcie miało ogromną wagę. D’Alcacer nie położył się na swem łóżku polowem. Nie usiadł nawet. Zwróciwszy się tyłem do stołu, oparł się rękami o jego brzeg. Stojąc w tej niedbałej pozie zachował czujność myśli, które przez chwilę zajęły się pytaniem, czy pani Travers nie rozpieściła trochę Lingarda. Lecz wśród okoliczności, które spadły na nich tak nagle i — według d’Alcacera — kryły jakieś moralne zagadnienie, niezmiernie było trudno ustalić ściśle miarę bezwzględnych wymagań i koniecznej powściągliwości, utrzymać równowagę między śmiałością a ostrożnem postępowaniem. I d’Alcacer podziwiał naogół zręczność pani Travers.
Nie ulegało wątpliwości, że sytuacja była w jej rękach. To oczywiście nie świadczyło jeszcze o bezpieczeństwie. Trzymała ją w ręku jak jakiś niebezpieczny wybuchowy materjał. D’Alcacer myślał o pani Travers z głęboką sympatją i zainteresowaniem pozbawionem egoizmu. Spotykamy czasem na ulicy osoby zniewalające do sympatji i podziwu; ale mimo to nie wchodzimy za niemi do ich mieszkania. D’Alcacer powstrzymał się od dalszych obserwacyj. Nagle spo-