Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ponieważ to właśnie było wskazane w danych okolicznościach. Myślami przebywał w kajucie swego brygu, gdzie czekała kobieta. Położył rękę na oczach, jak gdyby chciał się skupić przed wielkim myślowym wysiłkiem. Słyszał wokoło siebie podniecone szepty białych, których rano jeszcze pragnął tak gorąco wziąć pod swoją opiekę. Miał ich teraz na brygu; ale wypadek, pech, przeklęta głupota wydarły mu powodzenie tego planu. Musi wejść do kajuty i porozmawiać z panią Travers. Ta myśl go przerażała. Nie należał zaiste do ludzi, którzy umieją się wypowiadać. Wywnętrzenie się było dla niego olbrzymiem przedsięwzięciem, kwestją rozpaczliwego wysiłku o wątpliwym rezultacie. „Muszę dojść z nią do ładu“ — szepnął, jakby spodziewając się walki. Niepewny był i siebie i jej; niepewny był wszystkiego i wszystkich; ale wiedział z pewnością, że pragnie na nią spojrzeć.
W chwili gdy zwrócił się do drzwi kajuty, obie pochodnie zgasły jednocześnie i czarne sklepienie nocy, podtrzymywane nad brygiem przez jaskrawy blask, zapadło się za Lingardem i zagrzebało pokład w nagłym mroku. Brzęczenie obcych głosów wzmogło się natychmiast na nutę przestrachu.
— Hallo!
— Psa, kota nie widać!
— Co też teraz będzie? — nastawał jakiś głos — chciałbym wiedzieć co będzie?
Lingard zatrzymał się w chwili, gdy miał już drzwi otworzyć i czekał bezsensownie na odpowiedź, jakby spodziewał się po niej jakiegoś natchnienia.
— Co ci jest? Ciesz się i tyle! — odrzekł ktoś.
— Wszystko to bardzo pięknie — na dziś wieczór — odezwał się pierwszy głos.