Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

prędko pierwsze linje, potem oczy jej się uspokoiły. Przy końcu odetchnęła szybko i podniosła oczy na Lingarda. Twarze ich nigdy jeszcze nie znalazły się tak blisko siebie i pani Travers doznała przez zdumiewającą chwilę zupełnie nowego wrażenia. Odwróciła oczy.
— Czy pani rozumie, co to znaczy? — szepnął.
Ręka pani Travers opadła wzdłuż ciała.
— Tak — rzekła cicho. — Umowa zerwana.
Carter zaczynał list bez żadnych wstępów.

„Pan zwiał w środku nocy i zabrał pan panią Travers. Nie zostawił mi pan odpowiednich rozkazów. Ale jako marynarz uważałem, że jestem odpowiedzialny za oba statki, gdy tymczasem w odległości pół mili na tamtej mieliźnie obozowało przeszło stu korsarskich zbójów, czatujących na mnie zbliska jak tygrysy gotowe do skoku. Mijały dni bez jednego słowa od pana czy pani Travers. Nie mogłem nawet pomyśleć o opuszczeniu okrętów; nie mogłem puścić się za wami wgłąb lądu, mając na karku tych wszystkich piratów. Niech pan się postawi na mojem miejscu. Czy może pan sobie wyobrazić mój niepokój, moje bezsenne noce? Każda noc była gorszą od poprzedniej. I wciąż ani słowa wiadomości. Nie mogłem siedzieć spokojnie i suszyć sobie głowy o rzeczy, których niepodobna mi było zrozumieć. Jestem marynarzem. Pierwszym moim obowiązkiem było zabezpieczenie statków. Musiałem skończyć z tą niemożliwą sytuacją i mam nadzieję że pan uzna, iż zrobiłem to w sposób godny marynarza. Pewnego mglistego rana podjechałem na brygu do mielizny i kiedy mgła się podniosła, otworzyłem natychmiast ogień na oba prao