Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Travers. Unikał w gruncie rzeczy rozprawiania z nią o Lingardzie; sądził że dość jest inteligentna aby zdać sobie dokładnie sprawę z odcieni jego postępowania. Odcienie te były subtelne, ale i pani Travers była subtelna; nie zachodziła więc potrzeba rozwodzenia się nad charakterem ich przygody. A przytem pani Travers zdawała się unikać bezpośredniej dyskusji o roli odgrywanej w ich życiu przez Lingarda. D’Alcacer był bystry i dostrzegł, że tych dwoje rozumiało się w sposób, z którego nawet sami nie zdawali sobie sprawy. Gdy tylko widział ich razem, kusiło go zawsze bardzo aby ich obserwować. I ulegał pokusie. Gdy życie człowieka zależy od przebiegu jakiejś niejasnej akcji, upoważnia to do pewnej swobody w postępowaniu. D’Alcacer widział ich razem niejednokrotnie, jak rozmawiali przy ludziach lub na osobności, i zauważył, że w ich sposobie zbliżania się do siebie, w ich postawie, w ich rozstawaniu się było coś szczególnego, i charakterystycznego, i właściwego tylko im dwojgu, jakby byli dla siebie stworzeni.
Nie mógł absolutnie zrozumieć, dlaczego pani Travers potraktowała w ten sposób jego naturalne zaciekawienie ostatnią rozmową z Człowiekiem Losu, zbywając je niewiarogodnem oświadczeniem co do treści owej rozmowy. Pogawędka o strojach, operze, o nazwiskach. Nie mógł wziąć tego na serjo. Uważał, że pani Travers powinna była wymyśleć coś bardziej prawdopodobnego; albo oświadczyć mu wprost, że nie chce o tem mówić. Powinna była wiedzieć, że nie czułby się tem wcale dotknięty. Czyż mogła nie zauważyć, że uznał zupełnie i bezwzględnie tajemnicze powikłania w jej stosunku do tego człowieka, jakby były postanowione zgóry — na samym początku świata.