Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przemówił. Wśród milczenia państwa służba uwijała się bez szmeru.
Nagle pan Travers, jakby kończąc swą myśl, mruknął głośno:
— Wyznaję z żalem, iż w pewnym stopniu straciłem panowanie nad sobą; ale przyznacie mi chyba, że istnienie takiego człowieka przynosi hańbę cywilizacji.
Nikt tej uwagi nie podjął i pan Travers pogrążył się z powrotem w rozpamiętywaniu swego oburzenia, na którego dnie — jak potwór wśród mgły — pełzało dziwaczne uczucie urazy. Odsunął podany sobie półmisek.
— To wybrzeże — zaczął znów — zostało oddane pod wyłączny protektorat Holandji przez traktat z 1820. Traktat z 1820 stwarza specjalne prawa i zobowiązania...
Dwoje słuchaczy odczuwało żywo pragnienie, aby raz przestał już mówić. D’Alcacer, któremu było niewygodnie na polowem krześle, siedział sztywno i wpatrywał się w szklany korek od karafki. Pani Travers odwróciła się nieco bokiem i oparłszy się na łokciu, ujęła głowę w dłoń, jakby rozmyślając o rzeczach wielkiej wagi. Pan Travers mówił; mówił nieubłaganie głosem szorstkim i bezbarwnym, jak gdyby czytał jakąś proklamację. Tamci dwoje, niby pogrążeni w transie — choć niezupełnym — czuli jak urywki urzędowej gadaniny obijają im się o uszy.
— Międzynarodowe porozumienie — obowiązek szerzenia cywilizacji — nie umiał przeprowadzić — ugoda — Canning — — D’Alcacer stał się uważnym na chwilę — — ale ten zamach, prawie zabawny przez swą bezczelność, nie wpływa wcale na moje zapatry-