Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prócz wielkich, milczących skupień cieniów, prócz nieokreślonych otwartych przestrzeni, i drżało nikle na szerokiej rzece, czyniąc ją rozległą jak morze. Jim podniósł dziewczynę. Podniósł ją, a wtedy przestała już walczyć. Oczywiście. Silne ręce, czuły głos, dzielne ramię, na którem tak wygodnie oprzeć biedną, samotną główkę. Potrzeba — niezmierna potrzeba — tego wszystkiego dla obolałego serca, dla skołatanej duszy; podszepty młodości — konieczność chwili. Cóż chcecie? Łatwo to pojąć — chyba że się nie jest zdolnym nic wogóle zrozumieć. Więc też była szczęśliwa gdy ją podniósł — i przytrzymał w ramionach. Przypomniałem sobie słowa Jima, które szepnął mi kiedyś śpiesznie u progu swego domu z troską i niepokojem na twarzy: „Proszę pana, pan rozumie — to jest rzecz poważna, to nie żadne głupstwo!“ Nie znam się tak dalece na głupstwach, ale w ich miłości nie było nic lekkomyślnego; zeszli się w cieniu życiowej klęski, jak rycerz i dziewica spotykający się dla wymiany przysiąg w nawiedzanych przez duchy ruinach. Światło gwiazd wystarczało im zupełnie, światło tak nikłe i dalekie, że nie mogło cieniów w kształty przemienić ani ukazać drugiego brzegu rzeki. Patrzyłem tej nocy na rzekę z miejsca gdzie wówczas stali; toczyła się niema i czarna jak Styks. Odjechałem nazajutrz, ale nie sądzę abym kiedy zapomniał przed czem dziewczyna pragnęła się uchronić, gdy błagała Jima aby ją opuścił, póki czas jeszcze. Powiedziała mi to wówczas spokojnie — zbyt głęboko była przejęta, aby mogła się czuć podnieconą — powiedziała głosem tak spokojnym wśród mroku jak jej biała, ledwie widzialna postać. Powiedziała mi:
— „Nie chciałam umierać, płacząc“.