Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patrząc na mnie; nagle ogarnął go pośpiech. — Słowo daję, druga godzina, a ja wyruszam o czwartej!“
— To była prawda. Brygantyna Steina odpływała na zachód tegoż popołudnia; Jim miał odbyć na niej podróż, a żadne rozkazy co do opóźnienia wyjazdu nie zostały wydane. Przypuszczam że Stein o tem zapomniał. Jim pobiegł po swoje rzeczy, a ja się udałem na mój statek, gdzie mnie obiecał odwiedzić w drodze na zewnętrzną redę. Zjawił się niebawem w wielkim pośpiechu. W ręku trzymał małą skórzaną walizkę, która była zupełnie nieodpowiednia, ofiarowałem mu swój stary żelazny kufer, rzekomo nieprzemakalny, a w każdym razie nie przepuszczający wilgoci. Jim przepakował rzeczy w taki sposób, że wsypał zawartość walizy do kufra jak worek pszenicy. Zobaczyłem w trakcie tego przesypywania trzy książki; dwie małe w ciemnych oprawach i gruby zielonozłoty tom — tanie wydanie Szekspira.
— „Czyta pan to?“ — zapytałem.
— „Aha. Nic tak człowieka nie krzepi“ — rzekł śpiesznie. Uderzyła mię ta ocena, ale nie było czasu na rozmowę o Szekspirze. Ciężki rewolwer i dwa małe pudełka naboi leżały na stole w kajucie.
— „Proszę, niech pan to weźmie — rzekłem. To panu pomoże tam zostać. — Ledwie wymówiłem te słowa, spostrzegłem że mogą mieć ponure znaczenie. — Przedostać się tam — poprawiłem się ze skruchą. Ale mętne aluzje nie czepiały się Jima, podziękował mi z wylaniem i wypadł, wołając dowidzenia przez ramię. Usłyszałem zza burty głos jego poganiający wioślarzy; wyjrzawszy przez tylny iluminator, zobaczyłem łódź objeżdżającą konchę rufy. Jim siedział pochylony naprzód, nagląc do pośpiechu wioślarzy gło-