Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na niego nie wsiądę — nawymyślałem mu ile wlezie. „Od czegóżże uciekasz, człowieku?“ pytam. „Kto cię skrzywdził? Co cię stąd wypłasza? Mniej masz rozsądku niż szczur, bo one nie opuszczają dobrego okrętu. Gdzież się spodziewasz dostać lepsze miejsce? Ty taki, ty owaki...“ Zzieleniał poprostu, słowo daję. „Nasz interes nie zatonie“, powiadam. Podskoczył o, tak. „Żegnam pana“, mówi, kiwając mi głową jak jaki lord. „Dobry z pana chłop, Egström. Daję panu słowo, gdyby pan znał moje powody, nie chciałby pan mieć mnie u siebie“. „To największe kłamstwo jakie panu przeszło przez gardło“, mówię, „wiem lepiej od pana cobym zrobił“. Tak mnie rozzłościł, że zacząłem się śmiać. „Jakto, więc pan nawet niema czasu wypić tej szklanki piwa? Et, śmieszny warjat z pana!“ Nie mam pojęcia co go napadło; zdawało się że nie może trafić do drzwi; mówię panu, panie kapitanie, to było poprostu komiczne. Wziąłem i wypiłem sam jego piwo. „No, jeśli panu tak się spieszy, piję za pana zdrowie pańskiem własnem piwem“, mówię; „tylko zapamiętaj pan sobie moje słowa: jeśli pan będzie dalej tak sobie poczynał, przekona się pan wkrótce że ziemia jest dla pana za mała — to wszystko“. Rzucił mi ponure spojrzenie i wybiegł z twarzą czarną jak noc.“
— Egström prychnął z goryczą i przeczesał jasny bak sękatemi palcami.
— „Odtąd nie udało mi się już dostać człowieka, któryby był do rzeczy. Nic tylko same troski i troski... A czy mi wolno zapytać, gdzie pan się z nim spotkał, panie kapitanie?“
— „Był pomocnikiem na Patnie właśnie podczas tamtej podróży“ — rzekłem, poczuwając się do wyjaśnienia. Egström zamarł na chwilę z palcami