Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dalej. „Ja poznaję odrazu prawdziwego pana, dość mi raz spojrzeć — i wiem także co prawdziwy pan czuje. Ale mam nadzieję że pan mię zatrzyma przy tej robocie. Ja też przeszedłem porządne cięgi po awanturze o tamtą starą, parszywą Patnę“. Chryste Panie! To było straszne. Nie wiem, cobym był wówczas powiedział lub zrobił, gdyby pan Denver nie zawołał na mnie z korytarza. Podano właśnie drugie śniadanie. Przeszliśmy razem przez dziedziniec i ogród do willi. Zaczął żartować ze mnie w swój miły sposób... Zdaje mi się że mię lubił...“
— Zamilkł na chwilę.
— „Wiem że mię lubił. Właśnie dlatego było to takie ciężkie. Co za wspaniały człowiek! Tego rana wziął mnie pod rękę... On się też poufale ze mną obchodził. — Jim zaśmiał się krótko i opuścił głowę na piersi. — Brr! Kiedy sobie przypomnę jak ten podły wyskrobek do mnie mówił... — zaczął znów drżącym głosem. — Nie mogłem znieść siebie poprostu... Pan mnie chyba rozumie... — skinąłem głową. — Pan Denver był dla mnie jak ojciec! — krzyknął; głos mu się załamał. — Byłbym musiał mu powiedzieć. Nie mogłem pozwolić aby to dłużej trwało — niech pan sam powie.“
— „No więc?“ — szepnąłem po chwili.
— „Wolałem odejść — rzekł zwolna; — trzeba na tem krzyżyk położyć“.
— Słychać było jak w sklepie Blake wymawiał coś Egströmowi obelżywym, podniesionym tonem. Byli w spółce od wielu lat, i codzień, od chwili otwarcia sklepu aż do ostatniej minuty przed zamknięciem, Blake, mały człowieczek o gładkich włosach czarnych jak dżet i smutnych, okrągłych oczach, nie przestawał