Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zupełnie co innego. Każdy zrozumie, że taka historja może wprost złamać serce.
— Słaby rozgwar głosów, zmieszanych z brzękiem srebra i szkła, przypłynął z jadalnej sali na dole; przez otwarte drzwi nikłe światło padające od świecy sięgało pleców Jima, dalej zaś wszystko było czarne; stał na krawędzi rozległej ciemności, jak samotna postać na wybrzeżu ponurego i beznadziejnego oceanu. Z pewnością znajdowały sią tam i rafy Walpole’a, plamka w ciemnej pustce, słomka dla topielca. Moje współczucie dla Jima wyraziło się w myśli, że nie chciałbym aby kto z jego bliskich widział go w owej chwili. Nawet mnie było ciężko patrzeć na niego. Konwulsyjny oddech nie wstrząsał już jego plecami; stał, prosty jak strzała, ledwie widzialny i nieruchomy; a znaczenie tego bezruchu opadło na dno mej duszy jak ołów w wodę i zaciężyło mi tak dotkliwie, że na chwilę zapragnąłem z całego serca, aby mi pozostało tylko jedno wyjście: zapłacić za pogrzeb Jima. Prawo już się z nim załatwiło. Pochowanie go byłoby taką łatwą przysługą! Zgadzałoby się z mądrością życia, która usuwa z widoku wszystko co przypomina nasze szaleństwa, naszą niemoc, naszą śmiertelność — wszystko co osłabia w nas sprawność: pamięć o niepowodzeniach, uczucie wiecznej trwogi, ciała zmarłych przyjaciół. Może istotnie Jim brał to zanadto do serca. A w takim razie propozycja Chestera...
— Tu sięgnąłem po nowy arkusz i zacząłem pisać z determinacją. Tylko ja oddzielałem Jima od ciemnego oceanu. Czułem się za niego odpowiedzialny. Czy ten udręczony chłopiec, stojący tam bez ruchu, skoczy w mrok i chwyci się słomki, jeśli do niego przemówię? Doświadczyłem wówczas, jak trudno czasem słowo