Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zgodził. Wprawdzie znajduje się w ciężkiem położeniu, ale o ile wiem nie ma bzika“.
— „On jest absolutnie do niczego — rozmyślał głośno Chester. — Świetnieby mi odpowiadał. Gdyby pan umiał patrzeć jasno na rzeczy, zrozumiałby pan że to jest właśnie to, czego mu trzeba. A w dodatku... Jakże! Przecież to jest najwspanialsza, pewna jak mur okazja. — Rozgniewał się nagle. — Muszę mieć kogoś. Rozumie pan? — Tupnął nogą i uśmiechnął się nieprzyjemnie. — W każdym razie wziąłbym na siebie odpowiedzialność, że wyspa się pod nim nie zapadnie — bo zdaje się że na tym punkcie jest trochę przeczulony“.
— „Dowidzenia“ — rzekłem krótko. Chester spojrzał na mnie jak na beznadziejnego durnia.
— „Czas już na nas, panie kapitanie — wrzasnął nagle w ucho staremu. — Ci parsyjscy marynarze czekają na nas żeby dobić targu. — Wziął mocno wspólnika pod ramię, obrócił nim i nagle zerknął w bok na mnie. — Chciałem mu wyświadczyć przysługę“ — wyrzekł z taką miną i takim tonem, że krew we mnie zawrzała.
— „Nie dziękuję panu — w jego imieniu“ — odrzekłem.
— „O, pan to jest djablo cięty — zadrwił — ale zresztą taki pan sam jak inni. Buja pan po obłokach. Zobaczymy co też pan z nim zrobi“.
— „Nie twierdzę wcale, że chcę dla niego coś zrobić“.
— „Ach tak?“ — wykrztusił; jego siwe wąsy zjeżyły się z gniewu, obok niego zaś sławetny Robinson, wsparty na parasolu, stał tyłem do mnie, cierpliwy i nieruchomy jak stara szkapa dorożkarska.