Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobu go się pozbyć. Wpadłem do swojej kabiny, porwałem butelkę z wodą i wetknąłem mu ją do ręki. Znikł. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, jak bardzo sam byłem spragniony“.
— Jim oparł się na łokciu i ocienił ręką oczy. Czułem jak mi dreszcz zbiega po grzbiecie; w tem wszystkiem było coś szczególnego. Palce ręki osłaniającej mu czoło drżały zlekka. Przerwał krótkie milczenie.
— „Te rzeczy zdarzają się człowiekowi tylko raz w życiu i... Ale co tam! Kiedy wróciłem wreszcie na mostek, tamte draby usiłowały zdjąć łódź z łożyska. Łódź! Wbiegałem właśnie po drabinie, gdy silne uderzenie spadło mi na ramię, o włos od głowy. Nie zatrzymało mnie to, a główny mechanik — wyciągnięto go już podówczas z koi — zamierzył się znowu drążkiem od pokrowca. Byłem tak jakoś usposobiony, że niczemu się nie dziwiłem. Wszystko to wydawało mi się naturalne — i okropne — okropne. Umknąłem się temu nędznemu wariatowi, podniosłem go z pokładu jak piórko, a on zaczął mi szeptać w ramionach:
— „Niech pan mię puści! Myślałem że to nie pan, tylko jeden z tych tam murzynów“.
— Odrzuciłem go precz; potknął się na mostku i zbił z nóg tego małego drugiego mechanika. Szyper, krzątający się koło łodzi, obejrzał się i zaczął iść na mnie ze spuszczoną głową, warcząc niby dzika bestja. Stałem w miejscu jak słup. Anim drgnął — jakbym był o, tem — stuknął z lekka kostkami palców w ścianę koło swego krzesła. — Zdawało mi się, że słyszałem to wszystko, widziałem to wszystko, przeszedłem przez to wszystko już dwadzieścia razy. Nie bałem się ich.